Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

monii zostanę wreszcie sama — sama z nim, moim ukochanym, mężem moim!
Pragnęłam go poznać, miałam tyle do powiedzenia i pytania. Byłam pewną zgodności naszych usposobień. Inaczéj nie byłabym się do niego tak przywiązała... Jakiś głos wewnętrzny byłby mnie ostrzegł z pewnością.
Weszliśmy nakoniec pod dach naszego przyszłego mieszkania. Jakże pięknie było w tym małym, ciepłym kąciku! Kochająca dłoń mogła tylko złożyć tak piękne kolory kwiatów, rozesłać miękkie kobierce. Lampy paliły się, rozlewając mdłe światło. W saloniku egzotyczne rośliny rozpościerały swe liście, jak olbrzymie wachlarze. Na kominku śmiały się róże, otwierając swe wonne kielichy. Dokoła cisza, spokój wielki. Ojciec wraz z mężem przeszli do przybocznego gabinetu, pragnąc załatwić jakąś ważną sprawę. Ojciec uśmiechał się przytém i figlarnie pocałował mnie w czoło, mąż zaś usiłował być równie wesołym, lecz jakiś dziwny niepokój przebijał się w wyrazie jego pięknéj twarzy.
Gdy zapadła portyera, dzieląca gabinet od salonu, zostałam sama z różami i ciszą, pokrywającą cały pokój jakby gazową zasłoną.
Oparłam się o ścianę i przymknęłam oczy.
Woń róż upajała mnie — wszystkie wspomnienia cisnęły się ku mnie, tłocząc piersi i sprawiając mi zawrót głowy.
Widziałam się dzieckiem, drobném, małém dzieckiem w różowéj sukience, z krótko przystrzyżonemi włoskami, siedzącą wśród mnóstwa zabawek porozkładanych na dywanie. Przede mną stała moja ciotka, biedna sta-