Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

Kocham go! Kocham i pragnę być wzajemnie kochaną. Nie wątpię o jego miłości, czytam to w każdém spojrzeniu błękitnych oczu i uśmiechu ust koralowych. Dlaczego nie miałby mnie kochać? Jestem przecież piękną i mam zaledwie lat szesnaście. W wielkiém stojącém zwierciadle widzę odbitą swą własną postać. Na ciemném tle obicia rysuje się z całą dokładnością biały strój i korona z jasnych włosów. Szkoda tylko, że jestem tak drobna, ale wszyscy mówią, że jeszcze urosnę. Będę jeszcze wysoka, bardzo wysoka, tak duża jak on, wyższa może — kto wie?
Ach! Ten ojciec! Dlaczego tak długo zatrzymuje go za tą obrzydliwą portyerą? Ręczę, że i on pragnąłby być przy mnie i pozostać sam na sam ze mną. Głosy ich dolatują mnie chwilami. Niedobry ojciec!
Nakoniec!
Portyera się podnosi, w progu ukazuje się szlachetna twarz mego poczciwego ojca, a za nim piękny profil mego męża. Jasne światło, płonące w gabinecie, ozłaca wązką linią kształtne i posągowo piękne linie jego twarzy. Jedną ręką podtrzymuje portyerę, druga nerwowym ruchem szarpie węzeł białéj krawatki.
Ojciec całuje mnie i przytula do swéj piersi. Widzę łzy migocące w jego źrenicach. I mnie ogarnia tęsknota wielka, spoglądam na mego męża i dziwię się chmurze osiadłéj na jego czole. Co go rozgniewało?... Wszak ojciec nie mógł mu zrobić przykrości w tak ważnéj chwili...
Ale ojciec już stoi na progu i zwraca się raz jeszcze ku mnie. Mówi, że w gabinecie zostawił mój posag, to jest tymczasową część przypadającą na mnie, jako na najmłodszą córkę.