Smutne, ponure tony uderzały w powietrze, rozlewając się dziwnym jękiem ponad rozbawioném miastem.
Zimno mi było — bardzo zimno. Mimo to nie cofnęłam się od okna, a mróz wstrząsający mną całą działał na mnie w sposób dziwny. Zdawało mi się, że to upragniona przeze mnie śmierć bierze mnie w swe lodowate objęcia.
Zamknęłam oczy i zsunęłam z ramion szlafroczek, który mnie niedostatecznie ochraniał od zimna.
— Chcę umrzéć! chcę umrzéć!... — powtarzałam do siebie machinalnie, prawie bezmyślnie.
Mimo to melodya walca płynęła ku mnie w powietrzu. Przedzierała się przez zamarzłe szyby, przez purpurowe zasłony okien i porywała w tanecznym rytmie drobne śniegowe płatki, kryjące się w przestrzeni. Mimowoli słuchałam téj piosnki — naprzód z niechęcią, potém z rozkoszą prawie. Walc ten czepiał się méj rozgorączkowanéj wyobraźni i wiódł mnie tam, naprzeciwko, poza purpurowe zasłony okien.
Widziałam to strojne grono kobiet, czułam woń ich kwiatów, szłyszałam szmer pochlebstw, i zamiast umierać, zapragnęłam żyć tak jak one — przetańczyć życie, skoro przejść po niém nie mogłam.
Podniosłam głowię i... odstąpiłam od okna. W wielkich złoconych ramach ujrzałam nagle swą własną postać i przeraziłam się moją pięknością, któréj dawniéj nigdy nie dostrzegłam. Stanowczo powinnam bywać w świecie i bawić się tak jak inne kobiety...
Jak wspaniale wyglądają moje ramiona przy bladém świetle lampy, jak piękny jest blask ciemnych oczów moich!...
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.