Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

Melodya walca kołysze mnie tempem miarowém. Tak! chcę błyszczéć, chcę śmiać się i sięgnąć po dyadem królewski, do którego mam stworzone czoło. Umierać? Po co umierać, skoro się jest młodą i piękną?
Nie znalazłam szczęścia w domu, pójdę go szukać na sali balowéj.
Pragnę gwaru, muzyki — obcy dadzą mi to zapomnienie, którego żądałam od śmierci. W świat! w świat!
I błyszczałam w tym świecie jak nadziemskie zjawisko. Kto ona? Zkąd ona? — pytał tłum, gdy strojna w białe gazy, wchodziłam na salę balową.
„Królowa” — mówiono dokoła.
A ja szłam z podniesioném czołem, wzbudzając zazdrość kobiet i podziw mężczyzn.
Mój mąż, szczęśliwy że ma teraz dnie i wieczory swobodne, wprowadzał mnie z pobłażliwym uśmiechem do sali, a potém ulatniał się, pozostawiając mnie samą.
Nazywano go „le mari invisible.”
Uśmiechano się dyskretnie, a ja śmiałam się wraz z innymi.
Bawiłam się namiętnie i stanowczo, byłam królową wszystkich zebrań. Gdy minął karnawał, zapał mój nie ostygł wcale. Wraz z przyjaciółkami memi wynajdywałyśmy różne biedne kaleki, aby na ich dochód urządzać koncerta, loterye i tym podobne zabawy.
Nagle zaszedł wypadek, który pozbawił mnie chwilowo rozkoszy światowych.
Zostałam matką.
Najprzód gniewałam się, płakałam, szalałam prawie ze złości.