wlepionemi we mnie, taka mała i drobna, że prawie niknie w przestrzeni.
Oczy moje mimowoli jak przykute pochłaniają tę drobniutką postać i oderwać się od niéj nie mogą.
Córeczka moja milczy, a tylko różowe usteczka drżą jakąś skargą niewyszeptaną.
Patrzę na nią, patrzę i odejść nie mogę.
Nagle, na długich ciemnych rzęsach zaświeciła łezka, błyszczy tam chwil kilka, a potém wolno zsuwa się po okrągłéj twarzyczce, zostawiając po sobie lśniącą bruzdę.
Ta jedna łza méj dzieciny pada mi na serce rozpaloném żelazem. Gdyby dziecko krzyczało, płakało głośno, uciekłabym z pewnością; ale ta jedna łza — tak niema, a przecież jak wymowna!...
Mała dwuletnia dziecina stoi samotna, opuszczona i płacze cicho; skarży się bez słowa, bez krzyku.
Dlaczego ona płacze? dlaczego ona sama?
Płacę wszakże sługi, aby ją pilnowały. Jeśli jednak ja, matka, opuszczam ją i uciekam, jakże wymagać mogę od obcych wypełniania obowiązku?
Gdzie bona? Pewnie pobiegła na schadzkę z kochankiem.
Na schadzkę!...
Wszakże i ja mam iść na schadzkę!
Dlaczego nie idę, co mnie wstrzymuje? Co mi każe opóźniać chwilę rozkoszy?...
Wstrzymuje mnie jéj łza!...
Jéj czysta, srebrna łza!...
I sama nie wiem, jak kolana uginają się podemną — klękam przed tą małą dzieciną i wyciągam ku niéj ręce...
— Mamusia!
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.