Jan, służący, wyszedł, zamykając drzwi za sobą.
Pan Erazm został sam w saloniku, i uśmiechając się z zadowoleniem, wyciągnął na otomanie nogi, wtłoczone w miękkie meszty tureckie.
Obok niego, na nizkim inkrustowanym stoliku stał przyrząd do herbaty i jasna lampa, rozlewająca dokoła czyste białe światło.
Pan Erazm usiadł na fotelu i nalał sobie herbaty. Miła woń rozeszła się po saloniku i zmieszała się z zapachem wykwintnych cygar. Dokoła cisza, spokój, miękkie portyery, aksamit, bronzy, marmury...
Pan Erazm gładzi białą dłonią rzadkie faworyty i uśmiecha się z zadowoleniem. Doszedł do tego wieku, w którym przyjmuje się z obojętnym uśmiechem miano starego kawalera. Jest starym kawalerem i dobrze mu z tém. Nie kocha nikogo, nie pożąda nic więcéj, żyje na podobieństwo ślimaka, pije herbatę, pali drogie cygara i ściera pył z marmurowéj Wenery. Oko jego z lodową obojętnością błądzi po smukłych liniach posągu, wyschłe palce bez drżenia dotykają się łabędziéj szyi lub gładkich ramion. Wszystko w nim zamarło, na podobieństwo wody w stawie, zmąconéj, brudnéj, pokrytéj zielenią sitowia. Pan Erazm żył dobrze i nie tracił czasu. Umiał korzystać z lat młodych, a teraz odpoczywa. Dopłynął do portu spokojnie — bez nadzwyczajnych burz i przygód.
Jest swobodny, wolny, potargał wszystkie serdeczne związki i czuje się bardzo zadowolonym.
Rozgląda się po saloniku i gładzi faworyty. Wszystko w porządku. Fotele i karły drzémią na swych miejscach, szkice Gersona i Makarta widnieją w jasném świetle lampy — marmurowa Wenus przechyla główkę
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.