z zalotną skromnością, odbijając swój marmurowy profil w olbrzymiém zwierciadle. Ład i symetrya starokawalerska. Nagle na tureckim szlaku kobierca dostrzega wprawne oko pana Erazma świstek papieru. To Jan musiał przez nieuwagę rzucić tę białą kartkę. Wstaje tedy stary kawaler, i mrucząc, podnosi zmięty, szary, gruby papier, zakreślony niekształtném pismem.
„Kochany Jasziu!”
Pan Erazm czyta raz jeszcze i powoli śmiać się zaczyna.
„Kochany Jasziu! Pszyjdże na wigliję, tylko fczas — cieszę się okropnie co bendę s tobą. Jezdeśmy sami w tym wielgim mieście i zapłakałabym się gdybym była szama przes ciebie. Pszynieś mi co na gwiastkę...”
Na gwiazdkę!...
Pan Erazm zapomniał zupełnie, że to dziś wieczór taki uroczysty, pełen marzeń, wrzawy i miłości, śmiechów dziecięcych i tęsknoty za szczęściem minioném.
List biednéj służącéj, pisany ołówkiem na kawałku zmiętéj bibuły, roztoczył przed nim cały świat wspomnień, rzucił go w wir minionéj przeszłości, dawno ubiegłych uroków.
I do wonnego, ciepłego saloniku wkradła się cicho i niepostrzeżenie jakaś nieokreślona tęsknota, pragnienie serca, słowa przychylnego, choćby skreślonego nieortograficznie na kawałku pomiętéj bibuły.
Pan Erazm przystąpił do okna i oparł głowę o szybę.
Ponad nim błyszczały miliony gwiazd. Były tam wielkie i małe, świetniejsze i smutniéj płonące — były niektóre tak drobne, że zaledwie je można było dostrzedz, ale było ich tyle, że każdy człowiek na ziemi
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.