Dawniéj, gdy on żył jeszcze, z pierwszym błyskiem gwiazdki, długi, gorący pocałunek łączył ich usta — słowa gorące, serdeczne, płynęły wśród wieczornéj ciszy. Oczy mieli pełne łez i tulili się do siebie w dziecinném niemal rozrzewnieniu. Była tam jedna, jasna gwiazdka, wschodząca jaśniéj od innych, szybsza, najpierwsza, jakby przodownica w tańcu. Na gwiazdkę tę czekali oboje, patrzyli w lazur nieba, a nie mając za co kupić sobie kosztownych podarunków, równocześnie ze świetlaném zjawiskiem podawali sobie usta do pocałunku. Dziś biedna wdowa klęcząca na zimnéj mogile napróżno szuka téj jasnéj gwiazdy. Jest ich tysiące, miliony, ale téj, która jéj przynosiła pocałunek serdeczny, znaleźć już nie może.
Odeszła od niéj raz na zawsze, poszła świecić komu innemu i zostawiła smutną kobietę wśród mogił i ciszy. A przecież ta kobieta chętnie oddałaby resztę życia swego, gdyby raz jeszcze mogła ujrzéć brylantowe téj gwiazdki promienie, gdyby choć raz jeszcze zamigotało to błękitne światełko wraz z gorącym pocałunkiem i uściskiem serdecznym...
Oddałaby chętnie resztę smutnych dni swoich za jednę taką gwiazdkę...
Za jednę tylko gwiazdkę!...