Jest jedno słowo stanowiące samo przez się poemat cały, pieśń harmonijną, baśń wpółsenną.
Jest jedno niewielkie słowo, krótkie jak westchnienie, nikłe jak rumieniec dziewczęcia, drżące jak liście topoli — a przecież sprawia cuda, zwątlonym dodaje męztwa, z szatanów robi aniołów, podnosi z upadku, oczyszcza z grzechu.
Słowo to zeszło z błękitu nieba w chwili, gdy płomienisty anioł wypędzał z raju pierwszych naszych rodziców. Złotowłosa Ewa szeptała je ze łzami, tuląc się do ramienia Adama — szeptała na pociechę po straconym raju.
I wygnanie zdało im się mniéj ciężkie, gdy po całodziennym znoju usiadłszy przy sobie, mówili nawzajem „kocham cię.”
Wtedy zamykali oczy i ziemia wygnania stawała się cząstką raju. W harmonii miłości znajdowali czarowne dźwięki, które w chwilach szczęścia słyszeli. W spuściźnie dzieciom swoim oddali to słowo; szło ono przez