znanie zamienić. Mówiły tak kwiaty, motyle, a zwłaszcza ta róża, która im stanąć kazała.
On schylił się i drżącemi rękami odczepiał od sukni zieloną gałązkę, na któréj śmiała się purpura kwiatu. Ona wyciągnęła bezwiednie rękę po kwiat i uśmiechnęła się z zakłopotaniem. Nagle on podniósł głowę i wpatrzył się w tę różową twarzyczkę, w któréj widział świat cały. Podawał jéj kwiat purpurowy, lśniący rosą poranka i rzekł drżącym, prawie smutnym głosem:
— Kocham cię!
Tę jasną, świetlaną chwilę wspomina biedna kobieta, leżąca w samotnéj komnacie. Razem z tém wspomnieniem spływa do niéj woń kwiatów i dźwięk głosu jego...
Zamyka zmęczone powieki, pragnąc łudzić się, że to on jest przy niéj i odbiera razem z duszą echo własnych wyrazów, które wśród kwiatów spłynęło w jéj dziewczęce serce.
Konając powtarza: „Kocham cię!...”
∗
∗ ∗ |
— Trzydzieści pięć mąka, a zielone dwa, to trzydzieści siedm; gdzież jeszcze trzy centy?
— Ale, proszę pani, jest wszystko; przecież dla siebie nie wzięłam!
— Głupia jesteś! brakuje trzy centy, i miska, z któréj koty jedzą, zbita. Odkupisz jutro...
— Ja miskę każę zdrutować...
— Jeszcze czego? Zdrutować... Patrzcie ją, jaka mi mądra. Moje koty jak żyją z drutowanéj miski nie jadły...