I wygłosiwszy to zdanie, wyszła pani z kuchni, trzasnąwszy drzwiami z całéj siły.
Kaśka została sama.
Usiadła na zydelku koło stołu, tuż pod stolnicą. Wałek od wałkowania ciasta bił ją po głowie, ale ona na to nie zważa.
— Trzydzieści pięć mąka, dwa zielone... Gdzież ja resztę podziałam?
I myśli, myśli aż się spociła, i trąc ręką o czoło, potargała włosy do reszty. Kaśka wie, że pani nie żartuje. Wczoraj zbiła miskę, na któréj jadły koty: Sroczka i Krucio, dwa rozkoszne zwierzątka, jedno ślepe, a drugie sparaliżowane. Chciała dać miseczkę zdrutować, ale pani ma racyę. Możeby koty nie jadły z miski drutowanéj. One takie grymaśne... A jeszcze te trzy centy!
Miły Boże!... Pewnie jéj przekupka nie oddała — nic innego.
Kaśka wstaje i zaczyna powoli odsuwać stoły i kuferki. Dziś sobota, musi więc wyszorować kuchenkę. Trzeba się śpieszyć; już ósma, a rądle i samowar także na nią czekają.
Przytém zbierając wczoraj rozbite skorupki miseczki, rozcięła sobie rękę. Zawinąwszy ją szmatą, zalepiła chlebem, ale ta głupia rana będzie jéj z pewnością przeszkadzać.
Byle tylko krew nie płynęła.
Nie idzie jéj o ból, ale chciałaby uwolnić się dziś przed dziesiątą.
O dziesiątéj zamykają bramę, a ona musi wybiedz choć na chwilkę, bo on będzie na nią czekać. Mają się
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.