Cienki, drżący głosik rozlegał się jęcząco wśród ciszy kaplicznej, zalegającej pokój.
Jeno szmer drzew w ogrodzie z po za story dolatywał stłumiony, jakby lękliwy, nie chcąc kłócić grobowego spokoju, w którym pławiła się postać dogorywającego starca.
Kobieta tymczasem, ciągle klęcząc, poprawiała tasiemki wiążące dokoła nóg flanele; palce jej trochę krótkie, grube, o płaskich paznogciach, poznaczonych białemi plamami, migały ciemną barwą na tle białej tkaniny.
— Czy podać panu buljon? — zapytała wreszcie cichym, niskim głosem.
Stary skrzywił się, otworzył bezzębne usta i jak małe dziecko, chcące się uwolnić od niemiłej mu łyżki lekarstwa, wykrztusił.
— Jeszcze trochę!
Kobieta nalegała.
— Wybiła dwunasta!
— Słyszałem, przeciem nie głuchy!...
Zapanowało milczenie.
Kobieta podniosła się z ziemi i stała teraz na środku ciemnego pokoju, zlewając się z czarnym cieniem dokoła panującym. Zaledwie kontury jej silnych, krępych ramion rozróżnić można było, rysunek głowy, bujnym, czarnym włosem pokrytej, niknął w przestrzeni i tylko jeszcze występowała maska twarzy o rysach ostrych, południowych, nosie krogulczo zagiętym, ustach jakby boleścią skrzywionych.
Twarz ta cała pożółkła ciemniała plamami oczodołów prawie sinawych, w których czerniły się olbrzymie i jakby gazą smutku przyćmione źrenice; brwi silnie zarysowane zrastały się prawie nad nosem i ściągały się w głęboką jakby nożem przeciętą zmarszczkę.
Twarz ta — była cała księgą.
Była to księga żałoby i wielkiej, potężnej boleści.
I gdy tak kobieta ta stała jakby wrośnięta w ciemną podłogę czarnemi fałdami swej szaty, cała nieruchoma, otoczona ciszą i wpatrzona w bielejącą twarz i łysą czaszkę starca, zdawała się być posągiem na własnej mogile, posągiem, który milczeniem swem skarży się Bogu i w ciemnej głębi ust, boleścią skurczonych, ma całą przepaść skarg, jęków, całą gamę niedoli i opowieści, we łzach poczętych i w łzach tych zastygłych.
Lecz znów głos starca jękliwy i płaczliwy rozległ się w przestrzeni.
— Listu nie było?...
Kobieta drgnęła i ręce zacisnęła kurczowo koło szyi.
— Nie panie!...
Strona:Gabriela Zapolska - Awanturnica.djvu/2
Ta strona została uwierzytelniona.