łych ptaszków, Bożych ptaszków. One potrzebują miękkich włosów dla usłania sobie gniazdka, — a więc ja z wiosną rwę sobie brodę, i włosy po lesie rozrzucam... Później... w gniazdkach ptasich znajduję całe pasma... O!...
Dziewczynka otwarła buzię bezzębną, bo lat sześć skończyła na wiosnę, i patrzała na waryata wielkiemi, ciemnemi oczyma. Tamtych dwoje — młodszych, przysiadło znów na ziemi, i teraz na szumiące fale strumyka rzucało drzazgi, które płynęły, skacząc po kamieniach i żółcąc się wśród stalowo-srebrnej wody.
Nagle — otwarło się okno chaty, i Bretonka postawiła na niem duży dzban pełen mleka i pół bochenka czarnego chleba. Na dzbanie żółtym, w rude lśniące plamy, położyła drewnianą rzeźbioną łyżkę. Nie wymówiła ani słowa, ciągle chmurna i zamyślona. Zamknęła okienko, i tylko dzban teraz żółcił się na ciemnem tle, nabierając w jaskrawo świecącem słońcu złotawych blasków.
Jan Biały obejrzał się dokoła i cicho, milczkiem ku oknu podszedł. Wyciągnął rękę i dzban uchwycił. Drugą ręką porwał chleb — łyżkę włożył w zęby, i tak obciążony, jak koza, lekko po kamieniach strumyk przeskoczył. Wydostawszy się na łąkę, skierował się na lewo, gdzie cały szmat ziemi pokryty był jasną zielenią wysoko rosnących dzikich szpalerów. Waryat w zieleń tę wsunął się i w niej skrył się, jak w lesie delikatnym i świeżo zasadzonym. Tam na ziemi przysiadł, chleb na kolanach położył, dzban w obie ręce ujął i jeść począł.
Zjadłszy, znów ku młynowi zaszedł, pusty dzban w strumieniu wypłukał, napełnił wodą i we framudze okna postawił. Łyżkę na brzegu położył i cicho, jak cień po promieniu słońca, do lasu przemykać się zaczął.
Na dole, koło młyna, dzieci zbite w gromadkę czarną, rozjaśnioną haftem czepków, stały patrząc z otwartemi ustami na białą postać waryata, która lśniła się wśród różowej powodzi wrzosów, słaniała się na żywopłotach, oplatających czarną ramą porosłe tatarką pole — bielała już u szczytu na tle bluszczem spiętych złomów granitu, aż wreszcie znikł, jak mara niepochwytna, pod czarnym baldachimem świerków, wieńczących dumną koroną szczyty gór w złocie słońca skąpanej Bretanii.
∗
∗ ∗ |
Biały Jan miał swoją legendę, jak każdy waryat wioskowy. Waryactwo było w rodzinie Białego Jana — i jego brat sławny Richon tułał się także w okolicach Huelgoat, odarty i wiecznie pijany. — Tylko że Jan był pięknem zjawiskiem — czerpał wśród natury subtelne odcienie wytwornego prawdę artyzmu — Richon zaś żebrał, pił absynt i służył za pożywienie miliardom robactwa. Ponad