Strona:Gabriela Zapolska - Biały Jan.djvu/6

Ta strona została skorygowana.

przedwczesną, tam zdawał się myślą gonić jakieś ułudy, mary dla innych niepochwytne. Nie chodził w zimie nawet na cmentarz, jakby zapominając o istnieniu mogiły. Lecz z pierwszym promieniem wiosennego słońca, odżywała w nim myśl o zakopanych w ziemi rodzicach. I szedł znowu zbierać patyki, robić ogrodzenie, podczas gdy z pod ziemi wysuwały się jasno-zielone źdźbła trawy — nieśmiało do życia się skradając.


∗                    ∗

Pewnej jesieni, Genowefa Bidon, oczyszczająca szczotką grób swego męża, zagadnęła nagle Jana, klęczącego koło mogiły rodziców:
— Za dwa dni dzień umarłych — mógłbyś też zapalić chociaż lampkę na grobie rodziców. Wszystkie groby będą oświecone, tylko twój nie! To wstyd!...
Jan Biały patrzał na nią z wyrazem przestrachu.
Lampka? — a!... tak!.. dzień umarłych... pamięta, że w ten wieczór jesienny na każdym grobie tli się małe światełko. Czasem i dwa, i trzy, stosownie do ilości trupów, zapełniających mogiłę. W kamieniach grobowych są nawet wydrążenia, umyślnie na ten cel przez kamieniarzy robione...
Tymczasem Genowefa mówiła dalej, wciąż pochylona nad grobem, czyszcząc płytę granitu szczotką z grubej, ryżowej słomy.
— Że też to Janowi kiedy nie pokażą się rodzice i nie wyrzucają takiego zapomnienia! Bo że Jan Mszy Św. nie kupi, to nic dziwnego, ale w Święto Umarłych tak zaniedbać mogiłę, to już ciężki grzech i odpowiedzialność!
Wyprostowała się nagle, i ciemna jej twarz otoczona białemi fałdami długiej wdowiej zasłony, ukazała się nagle oczom Jana surowa i mistycyzmu pełna.