Strona:Gabriela Zapolska - Biały Jan.djvu/7

Ta strona została skorygowana.

— To grzech!... — powtórzyła raz jeszcze, i machnąwszy w powietrzu szczotką, krokiem żandarma oddaliła się, trzymając w obu rękach fałdy swej czarnej, szerokiej spódnicy, aby przypadkiem nie dotknąć się niemi grobu i w ten sposób nie zakłócić spokoju rozsypującym się w proch szkieletom.

..........

Biały Jan zasmucił się bardzo.
Lampkę? — miał zapalić lampkę!... Skądże ją miał wziąć — kupić? za co i gdzie? wyprosić, wyżebrać? Jan nie prosił nigdy o nic. Nie umiał. Stawał tylko na progu chaty, a ludzie dawali mu, co było dla niego konieczne do życia. Zresztą był przekonany, że każdy ma swoją lampkę — i dla niego, takiej lampki nie starczy. W Saint-Herbette nie było sklepu, lampki przywożono z Morlaix. Jan wiedział, że każda rodzina przychodzi na cmentarz z lampką już przyrządzoną. Często przytulony do muru, śledził, jak z nastaniem nocy zapalały się powoli migoczące w ciemni. Tak, tak... jedna po drugiej — to tu, to tam, jak gwiazdy na niebie. I równocześnie z tem wspomnieniem splątała się w jego umyśle myśl druga — jakichś światełek maluchnych, błyszczących wśród krzaków. Światełka te zapalały się także kolejno, to tu, to tam — i Jan czając się wśród krzaków, zbliżał się powoli, aby pochwycić te błędne ogniki, które zdawały mu się gwiazdami, spadłemi z nieba i zabłąkanemi na bretońską ziemię. Lecz były to tylko świecące robaczki, szare i brzydkie. Jan przyglądał się im chwilę, potem znów ostrożnie umieszczał na krzaku. I znów zabłyskało błękitne światełko, robaczek migotał swą świetlaną sukienką wśród powichrzonych gałązek cierni, lub na rozłożystym liściu paproci. Waryat stał milczący i cichy, zapatrzony w ten słaby, a przecież promienny punkcik, który go ciągnął ku sobie, jak przepaść bezdenna.