Strona:Gabriela Zapolska - Biały Jan.djvu/9

Ta strona została skorygowana.

wać coraz silniej z cieni i wreszcie rysowały się brutalnie w ostrej światła powodzi.
Biały Jan wspinał się ku tym liniom — i trzymając w nerwowo zaciśniętej dłoni kilka świetlanych robaczków, znalezionych wśród nocy, nikł w gęstwinie lasu, aby tam w kryjówce skarb swój świecący przechować, aż do dnia, w którym dzwon żałobny przeciągłym jękiem oznajmi żyjącym Święto Umarłych.


∗                    ∗

Maluchny cmentarzyk zajaśniał powoli od światełek żółtych i chorobliwych, roznieconych na kamieniach mogilnych w lampkach glinianych, w których knoty pływały, sycząc, po odrobinie oleju zczerniałego i cuchnącego zdaleka. Ponad temi smutnemi światłami pochyleni mieszkańcy Saint-Herbette, milczący i zamyśleni, zdawali się być sami gromadą czarnych duchów, śledzących uważnie symboliczne płomienie swego istnienia. Kiedy niekiedy wiatr poruszał gałęziami drzew, strząsał trochę liści na kamienie mogilne, na białe czepki Bretonek, na granitową Magdalenę, wyciągającą w dal dwie trupie, śmiejące się głowy, i gasił jedną z lampek, rozwłócząc cuchnący swąd po sąsiednich grobach. Wówczas powstawała z klęczek postać kobieca, brała lampkę i szła zapalać ją u podnóża krzyża, przed którym paliła się oszklona latarka. Chwilę widać było surową twarz Bretonki, pochylonej nad światłem. Czerwonawe blaski uwydatniały jej zaostrzoną brodę i zacięte upartem milczeniem wargi. Wreszcie kobieta stawiała latarkę na podstawie krzyża i oddalała się w stronę mogił, ochraniając zczerniałą i pomarszczoną ręką żółty płomień lampki przed wiatrem, rozwiewającym wstęgi jej czepka dokoła pochylonej głowy.
Kiedy niekiedy z dzwonnicy kościołka rozlegało się uderzenie dzwonu przeciągłe i denerwujące.