— Tak — siadając odpowiedział Zawiejski. Ale niech Marynia idzie do swego kącika i tatusiowi pisać pozwoli. Inaczej bucików nie będzie i Marynia nie pójdzie na spacer.
— Hajti! — poprawiła z powagą dziewczynka, sunąc się jak kula do kąta, gdzie zajęła się na razie bardzo gorliwie stawianiem babek z wilgotnego piasku.
Zawiejski podniósł knot u lampy i ująwszy pióro, pisać szybko począł. Pragnął odzyskać czas stracony na rozmowie z dzieckiem, a jeszcze kilkanaście stronnic pozostawało mu do przetłómaczenia. Postanowił skończyć nowellę jeszcze dziś wieczorem, gdyż po prawdzie, był to jeden dzień w tygodniu, w którym rozporządzał swym czasem.
Jutro iść musi do biura, wieczorem śpieszyć na lekcje, gdy późno w nocy wróci do domu, jest tak znużony, że trudno mu pisać cokolwiek.
Zresztą, tłómaczenie to nie idzie mu zbyt łatwo. W rzeczach tych potrzeba mieć pewną wprawę, tak zwaną rutynę. Zawiejski zanadto chciał być poprawnym, sumiennym. Treść nowelli porywała go, talent autora olśniewał, błyskotliwa werwa francuza imponowała temu nieszczęsnemu mólowi biurowemu, pogrążonemu w otchłani nędzy i długów lichwiarskich.
Pisząc, mimowoli odrywał myśli od tych małych trosk, które mu kości toczyły, cały pogrążony w fikcyjnym świecie czarów i łatwych miłostek miał chwile złudzenia…
Zapominał o biurze, pobranej zaliczce, należnych za lekcje pieniądzach, nie myślał o zuchwałej słudze, o upominającym się o komorne gospodarzu, o braku ciepłego palta i zbliżającej się zimie, o grobie żony wyczeku-
Strona:Gabriela Zapolska - Buciki Maryni.djvu/3
Ta strona została uwierzytelniona.