Strona:Gabriela Zapolska - Car jedzie.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.
Syn.

Jadą!

(córka powstaje automatycznie, przechodzi przez scenę, zbliża się do stołu i nieznacznie kładzie przed Korepetytorem rewolwer — patrzą na siebie chwilę, poczem wraca na swoje miejsce).
Turkot coraz bliższy.
Syn (siedząc przy stole skulony).

Nie krzyczą... to jeszcze nie on. Policya leci wprzód!

(przejeżdża pod oknami hurkocząca dorożka oberpolicmajstra, turkot niknie w oddali. — Wszyscy siedzą jak martwi — Dziadek głowę oparł na rękach — w oddali słychać niewyraźne okrzyki „hurra!“. — Korepetytor wstaje z miejsca, jest blady, zdeterminowany, rewolwer kryje na piersi pod surdutem, zbliża się do drzwi balkonowych — widząc to Dziadek patrzy na niego wzburzony).
Dziadek.

Hej młody Panie! co to? Ciekawość tobą pcha... i radbyś dostrzedz w mgle... stęsknioną, upiorną twarz?

Korepetytor milczy.
(ponowny okrzyk „hurra“ troszeczkę bliższy).
Dziadek.
(powstaje).

Ja mówię odejdź precz! To hańba — słyszysz Pan!...

(turkot i krzyk „hurra“ coraz bliższy).