Strona:Gabriela Zapolska - Dlaczego wiary nie mają.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

I znów wybuch śmiechu i chwilowe milczenie pełne jakiejś grozy, nieuchwytnych przeczuć
Świeca dogorywa, zrywa się płomieniem to gaśnie w konwulsyach. Sztygar stoi wciąż w izbie, jak przykuty. Julka przytuliła się w kącie do ściany i wciąż w ładnego chłopca, jak w obrazek patrzy.
Nagle, przez pozostawione otwarte okno zajęczał wiatr i zadzwoniły o flisy ciężkie kroki.
Z barłogu porwał się Piotr.
— Żandarmi! — zawołał — uciekaj pan!
Żandarm wsunął głowę w okno i przy blasku świecy dojrzał sztygara. Zniknął z okienka i znów wiatr zajęczał i kilka par ostróg zadzwoniło w sieni
Otwarły się szybko drzwi i przez nie wszedł oficer żandarmski, młody, w wysokich, obłoconych butach. Za nim drzwi zaległo kilku silnych chłopów, w długich żandarmskich szynelach. Kołpakami sięgali sufitu izdebki. Nogi mieli oblepione błotem.
Oficer zwrócił się natychmiast do sztygara.
— Czto wy zdieś diełajetie? — zapytał ostro. Wy propagandow zanimajetieś? ha!... ja was pojmał
Sztygar milczał. Wiedział, iż żandarmerya głównie dziś zajmuje się pojmaniem sztygarów, będących w konszachtach ze strajkującymi.
Czuł, że był zgubiony.
Nagle z ciemności odezwał się głos Piotra.
— Pan naczelnik daruje... choć mnie to boli, ale ja muszę powiedzieć całą prawdę.
— Gawori! — rzucił oficer.
— Ten pan... bałamuci mi córkę i właśnie,