Strona:Gabriela Zapolska - Do oddania - na własność.djvu/10

Ta strona została skorygowana.

usiadła na brzegu łóżka, jakby zabierając się do salonowej pogawędki.
— Tak... zapewne — cedziła dama — woda ateńska jest jednak o wiele lepsza.
— Być może!... lecz ta piana, którą tworzy na głowie...
— Zmywa się ją lekko wodą letnią z kilkoma kroplami werweny... Ale... wracając do Gieni, radabym zabrać ją z sobą dziś jeszcze. Wyjeżdżamy jutro wieczorem, chciałabym, aby oswoiła się ze mną przed wyjazdem. Czy nie ma pani nie przeciwko temu, aby Gienia pojechała ze mną do hotelu?
— O!... nie!... owszem... proszę!...
Teraz jednak Gienia zrozumiała całą grozę swego położenia.
— Matusiu!... — wyszeptała, konwulsyjnie rękę matki chwytając.
Lecz Malicka, cała zgorączkowana, wzruszyła ramionami.
— No co? no co?... — zapytała niemal gniewnie — zabieraj się. Pani czeka!...
— Matusiu!... — powtórzyło dziecko, a usta mu drżały i oczy we łzach błyszczeć zaczęły.
— Przecież pójdziesz tylko z panią niedaleko — a ja tam jutro wpadnę!...
Dama powstała, krzywiąc się nieznacznie.
— Bo, jeżeli panienka nie ma ochoty... to ja nie nalegam. Nie lubię smutnych i niezadowolnionych ludzi koło siebie...
Lecz Malicka zaprzeczać zaczęła.
— Ależ nie! to tylko nieporozumienie chwilowe. Gienia rozumie i czuje, co jej robić wypada.
Pochyliła się nad córką.
— Uśmiechnij się!... ciesz się, Gieniu!...
Dziewczynka jednak blada głowę pomiędzy ramiona kurczyła.
— Idź!... idź!... — nalegała matka.
Gienia chwilę postała jeszcze, wreszcie, nie mówiąc już słowa, iść ku drzwiom zaczęła.
Za nią, zdawało się, że płynie struga srebrnej jasności, tak błyszczała silnie kaskada jej blond włosów.
— Ja sukienki jej i bieliznę sama przyniosę... — bełkotała Malicka, czując się nagle tem milczącem wyjściem dziecka silnie dotkniętą.
Dama zatrzymała się u progu.
— Nie!... wszystko co będzie trzeba kupię... proszę nic nie przynosić.... Czekam więc jutro. Hotel Brühlowski, numer trzydziesty pierwszy...
— Do widzenia!