Strona:Gabriela Zapolska - Do oddania - na własność.djvu/11

Ta strona została skorygowana.

Zamieniły ukłon, jak dwie damy, kończące ceremonjalną wizytę. W sieni Gienia, znękana i na wpół przytomna, czekała na swoją nową opiekunkę, do ściany się tuląc.

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

W godzinę później zastukano znów do drzwi. Wszedł posłaniec z listem zapieczętowanym w ręku.
— Czy tu dzieci na własność? — zapytał brutalnie.
Malicka porwała się z łóżka, na które rzuciła się po odejściu Gieni, wyczerpana, silnie nerwowo podniecona.
— A co to?
— To list do matki.
— Od kogo?
— To od jednej pani z Chmielnej. Proszę przeczytać!
Nie zdejmował czapki z głowy i dla rozgrzania butami o podłogę stukał.
Malicka febrycznie rozdarła kopertę. Jakaś pani, wdowa pragnęła wziąć „za swoją” dziewczynkę dwuletnią. Sama będąc chora, nie opuszczała od lat trzech swego mieszkania. Prosi zatem, aby dziecko, jeśli można, „dla obejrzenia” zaraz przyniesiono.
— Proszę powiedzieć, że dobrze, zaraz tam przyjdę!
Posłaniec wyszedł, trzaskając drzwiami.
Malicka zaczęła febrycznie wydobywać rozespaną Mazię z masy gałganów. Chciała jaknajprędzej to wszystko skończyć, gdyż lękała się przedłużać niebezpieczną chwilę, jaka ją po wyjściu Gieni ogarnęła. Czuła, że razem z tą dziewczyną oderwało się w jej piersi coś żyjącego i poszło w dal, a ona ma w sobie fatalną próżnię, która jej dotkliwy ból sprawia.
Umyła i uczesała krzywiące się dziecko. Obcięła na dole strzępy sukienki i zeszyła naprędce dwie wielkie dziury na plecach stanika. Chwilami chciała porwać dziecko całować, pieścić i tulić... Zacinała jednak zęby, mówiąc sobie w duszy:
— Nie śmiesz płakać!... słyszysz!... nie śmiesz!...
Kazik po kątach chodził, usta wydymał i czapki szukał.
Malicka obejrzała się nagle.
— Kazik! nie wychodź! zostań w domu! Jak kto przyjdzie, powiesz, żeby wrócił za godzinę, rozumiesz!...
Miała nadzieję, że i syna zdoła przed wieczorem umieścić, choćby na spróbowanie, niechby go wzięli Tak, skończy się odrazu wszystko.
— Ja póńdę! — piszczał Kazik.