Strona:Gabriela Zapolska - Do oddania - na własność.djvu/15

Ta strona została skorygowana.

— Myśmy się wspólnie ułożyli i naradzili.
— Ha! jeżeli tak, to co innego.
Trzymał febrycznie rękę Kazika, cały uszczęśliwiony tem fikcyjnem ojcostwem, które mu w jednej chwili zadrgało serdeczną, wesołą struną.
— Ja bo już chłopaka nie puszczam i biorę z sobą...
— Pozwól Ignac! — przerwała żona — jeszcze nic nie wiemy, kto są państwo.
Malicka spojrzała się na rzemieślniczkę z pogardą. Dziwna impertynencja ze strony takiej istoty... Ani nędza, ani straszne jej sytuacje nie zdołały zetrzeć na proch tej kastowej dumy, jaka w niej drgała.
Lecz Świątecki zdejmował z szyi szalik i owiązywał nim chłopca.
— Co nam do tego — wołał rozweselony — państwo są... bieda! Inaczejby przecież takiego chłopaka z domu nie oddawali. Jutro pani do nas przyjdzie. Zamarstynów, 32 — łatwo znaleźć — papiery nam odda, aby my wiedzieli, jak go meldować i wyrobić mu osobne legitymacje. Jutro pani przyjdzie, ale to ostatni i pierwszy raz... rozumie pani... już nigdy potem się nie będziemy widzieli! No! chłopak, bierz czapkę!... Ale! ale!... coś tam było, że dobrze urodzony! Że się dobrze urodził, to widzę, bo chłopak jak utoczony, ale może to jaki arystokrant, familjant... to za nic cała parada! Ja tam państwa w domu i w warsztacie nie chcę. Szlachcic? co?...
— Nie — odparła po chwili Malicka.
— No to chwała Bogu! chodź, synu! da Bóg jakoś to będzie!... dawaj łapę!...
Kazik śmiejąc się porwał rzemieślnika za rękę.
Te dwie natury hałaśliwe, niesforne, brutalne zrozumiały się doskonale, poznały i odczuły.
Chłopak przylgnął do awanturniczego mężczyzny i już w oczy mu patrzył, instynktownie się doń łasząc.
Malicka stała spokojna, nie czując tego nerwowego bólu, jaki nią szarpał przy wyjściu Gieni. Zdawało się jej, że Kazik nie odrywa się od niej, nie unosi z sobą cząstki jej duszy. Było jej tak, jakby coś z jej męża miało zniknąć na zawsze.
— Żegnamy panią — przemówiła Świątecka, kłaniając się układnie.
Malicka pomimo łachmanów i nędzy imponowała rzemieślniczce, która instynktownie czuła jej wyższość intelektualną.
— No Kazik!.. pożegnajże się z matką! — upominał Świątecki. Chłopak dopadł do matki — stuknął ją