Czasem na tę scenę wchodziła Malicka, i wtedy zdejmował ją lęk o moralną nędzę Kazia, która zdawała się zapowiadać stokroć większa, niż nędza jego ojca. Nie wiedziała, jak poczynać sobie z tym chłopakiem, który w podartej bluzce stał silnie osadzony na prostych, kształtnych nogach, przyczepiwszy się do muru placami. Czuła potęgę i brutalną przemoc we wzroku dziecka i unikała tego spojrzenia. Miała w sobie lęk, który opanowuje subtelniejszą i delikatniejszą naturę wobec rozpanoszonej nagle zwierzęcej potęgi. Ten mały „chłop” tyranizował i przygniatał jej „obywatelskość”, która się płoszyła w nagłem zetknięciu ze wzrokiem butnym, z pod hyry strzelającym...
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Nagle zastukano do drzwi nieśmiało, lekko, jakby metal jakiś delikatnie o drzwi uderzał.
Malicka drgnęła cała i stała milcząca, przygnieciona, jakby w oczekiwaniu uderzenia gromu.
Drzwi otwarły się powoli i na progu, w nagłej jasności, płynącej w tę więzienną ciemnicę, stanęła elegancka postać kobieca.
— Czy tu są dzieci do oddania na własność?
Głos był miły, sympatyczny.
Malicka wciąż stała na środku izby i nerwowe drżenie ogarnęło ją całą.
Więc już to przyjść musiało!... przychodzi mimo wszystko, co się w jej sercu dzieje.
Nowoprzybyła wsunęła się do izby i drzwi cicho zamknęła.
— Chciałabym zobaczyć dziewczynkę.
Malickiej serce zabiło gwałtownie. Dziewczynkę!.. ale którą: Mazię? Gienię? I za jedną i za drugą szarpała się w niej dusza, wołając: nie! nie!... nie dawaj!....
Dama oczy przymrużała, z pod rzęs w kąty patrząc.
— Ciemno trochę.
Malicka nareszcie poruszyła się i gwałtownie do stołu się rzuciła.
— Ja lampkę zapalę...
Gdy drżącemi rękami szukała zapałek, da-