on sam chętnie poddawał się takiemu rozmarzeniu.
Siadywali tak oboje długą chwilę wśród nieładu, sprawionego świeżo skończonym obiadem. Wyziewy krewetów, homara, rokfortu, ostre, drażniące zapachy pikli, były dla nich rozkoszną gamą zapachów.
Z po za spuszczonych ciężkich zasłon dolatywał gwar uliczny rozbawionego miasta. Oni siedzieli wciąż, ogłupieni ilością pochłoniętego spirytusu i duszną atmosferą pokoju.
Wreszcie Fanny przerwała milczenie.
— Miałam dziś list od notarjusza — wyrzekła powoli i jakby wpół senna — pisze, że za miesiąc przęśle nam ostatnią ratę..
Emil podniósł głowę.
— Jakto? ostatnią? — zapytał, przecierając oczy.
— Ostatnią! — odparła Fanny, nie zmieniając pozycji — przysłał nam już wszystko. Pozostało ostatnie pięćdziesiąt franków.
Twarz Emila wyrażała pewne zaniepokojenie.
— Cóż będzie? — zapytał po chwili.
Fanny milczała.
W tej chwili przed jej oczyma migotał brylant, dostrzeżony w krawacie podbitego przez nią cudzoziemca...
Zapewne jakiś brazylijczyk, sypiący garściami perły i klejnoty...
Fanny mimowoli uśmiechała się do siebie.
— Fichtre! — mruknęła, wzruszając ramionami.
Lecz Emil z uporem manjaka wracał do swego pytania, wyrwany nagle z błogiego stanu, w jakim go koniak pogrążył.
— Cóż będzie, Fanny? co będzie?...
Wtenczas Fanny powoli oderwała wzrok od krawędzi piecyka i, zmrużywszy zamglone oczy, spojrzała z rodzajem wyższości na męża.
— Nie bój się! — wyrzekła — już ja to urządze!