Strona:Gabriela Zapolska - Dwóch.djvu/4

Ta strona została skorygowana.

— Po cóż tyle?
Lecz pan Okiński wybuchnął rubasznym śmiechem. — Jakto po co? — I zaczął wyliczać pokoje gościnne, sypialne, jadalne, salony, saloniki, galerye, ba... łazienkę i bielizniarnię. Poczem głos zawiesił i spojrzał po obecnych.
Wreszcie dodał:
— Sala balowa z galeryą dla muzyki.
W kącie Szmul z nogi na nogę przestępować zaczął.
— Aj, aj!... — wyrzekł, brodę siwą głaszcząc — będą bale jak panienka podrośnie, albo jak się paniczyk będzie żenił.
Panienka siedziała na krzesełku, wyprostowana, zaspana, uczesana po chińsku i robiła ściągaczkę, uważnie licząc oczka i migając stalowemi drutami. Nie spojrzała nawet na żyda, gdy mówił o niej, spokojna, anemiczna, pomimo tej świeżości wiejskiej, jaka ją otaczała.
Lecz „paniczyk“ spojrzał ciekawie na ojca i w myśli zaczął szybko przedstawiać sobie ową salę balową z galeryą dla muzyki i te trzydzieści dwa pokoje, w których on, Józio, jego rodzice, siostra, guwernantka, lokaje i garderobiane mieścić się będą. Imaginacya chłopca, dość silna, szybko galopować zaczęła. Widział już cały szereg pokojów oświetlonych, szereg nieskończony, jakby powtórzony w masie umiejętnie poustawianych zwierciadeł.
Tymczasem ojciec mówił dalej:
— Dom zostanie tak zbudowany, że można go będzie w koło obejść...
Józio uśmiechnął się nieznacznie. Skoro rodzice wyjadą z wizytami, zaprzęgnie siostrę i Orchima, chłopaka dodanego mu do zabawy, jak parę koni i gnać będą we troje dokoła tych trzydziestu dwóch pokojów wciąż w kółko, aż popadają ze zmęczenia...
— Nie możemy przecież mieszkać dłużej w takim kurniku, człowiek, panie dobrodzieju, potrzebuje szerokiej przestrzeni, musi oddychać, poruszać