I w cnotliwem oburzeniu kobiety, która przeszła przez całe życie prosto, bez śladu walki z namiętnością lub choćby chwilową pokusą, wzrok nienawiści pełen utkwiła we drzwi, z po za których rozlegał się teraz łoskot łupanych drzazg.
— A to ladacznica!... — dorzuciła przez zaciśnięte zęby — ośmieliła się zgodzić do służby w takim stanie: dam ja jej!... Wszystko, co stłukła, wytrącę... i zadatku nie daruję... Złodziejka!...
I nagle zwróciła się do córki, która jakby zbudzona ze snu, ożywiona, wyprostowała się na swem poduszkami oblepionem krześle.
— Jedz kaszkę!... — prosiła, podając Michasi talerz pełen leguminy — miałaś dziś rano chęć na nią!...
Lecz młoda kobieta odsuwała talerz giestem znudzonej królowej.
— Nie chcę!... nie mogę!..
Teraz mąż się wmieszał.
— Jedz, Michasiu?...
— Nie mogę!...
— Ja proszę!...
— Nie mogę, nie przełknę!...
Suchy łoskot opadających pod tasakiem drzazg mieszał się z proszącemi głosami i odmową Michasi.
W kuchni kanarek zaświergotał radośnie.
Hanka łupać drzewo przestała.
— A na zdrowie ci!... — rzuciła ku klatce i słaby, blady uśmiech rozjaśnił jej twarz oszpeconą żółtą maską brzemiennej kobiety.
∗ ∗
∗ |