Strona:Gabriela Zapolska - Dwie.djvu/7

Ta strona została skorygowana.

O szarej godzinie podniosła się z szezląga Michasia i okrywszy szalem, stała chwilę niezdecydowana na środku sypialnego pokoju. Coś ją ciągnęło, aby pójść do kuchni i porozmawiać z Hanką. Matka wyszła do kantoru po nową sługę, mąż z powrotem do biura. Uczuła się samą i smutną, przytem analogia sytuacyi ciągnęła ją ku tamtej, która oddzielona od niej kilkunastoma krokami odczuwała w tej chwili te same wrażenia, bóle i trwogi. Jak się to stało? — Dlaczego ona, Michasia, nie dostrzegła tego oddawna. Teraz widziała dokładnie i była pewną, że matka się nie myli. Tajemnica przecież tej dziewczyny ciągnęła ją ku sobie. Hanka była milcząca, pokorna i cicha. Była głupią, lecz doskonałą siłą roboczą, pomimo że matka, następowała jej wiecznie na pięty, nazywając ją próżniakiem. Nie leniła się nigdy i szła spać bardzo późno, wstając ze świtem. Kręciła się wtedy po kuchni jak mysz i tylko czasem słychać było szelest jej spódnic, które nosiła krochmalne i dobrze wyprasowane. Miała w sobie spokojne poddanie się pod jarzmo zwierzęcia, które nie żąda nic, prócz łyżki strawy i dachu nad głową, oddając wzamian całą siłę swych nerwów i mięśni.
Gdy Michasia przeszła przedpokój i otworzyła drzwi do kuchni, Hanka klęczała koło łóżka i silną ręką wysuwała z pod spadającego ku ziemi prześcieradła wielki sagan do gotowania bielizny. Jutro bowiem miało się zacząć duże pranie i odliczone już kawałki mydła leżały na okapie komina porządnie ułożonemi cegiełkami.
Na odgłos otwierających się drzwi, Hanka podniosła głowę.