Strona:Gabriela Zapolska - Dwie.djvu/8

Ta strona została skorygowana.

Michasia wsunęła się do kuchni i stanęła oparta o ścianę. Niewiedziała jak przemówić, od czego zacząć. Delikatność wrodzona jej naturze, spędzała słowa z ust i myśli.
Hanka, wyciągnąwszy sagan, spojrzała uważnie do wnętrza.
— A to ci psiakrew się zasmarował!.. — szepnęła do siebie, kuląc głowę w ramiona.
Michasia wyciągnęła rękę.
— Słuchaj, Hanka!... — zaczęła, lecz urwała, bo dziewczyna zwróciła ku niej swą twarz pożółkłą i wynędzniałą, w której Michasia nagle poznała żółtość swej własnej cery i podsiniałych oczów.
— A co młodsza pani chce? — spytała dziewczyna.
Michasia nieodpowiedziała nic, zdjęta jakby trwogą przed tem macierzyństwem, które miała przed sobą, macierzyństwem w oczach świata grzesznem i występnem, które niemniej przecież, w istocie rzeczy było tem samem naturalnem wypełnieniem kobiecego przeznaczenia, spłaceniem obowiązku, który jak fatalne a mistyczne piętno na łonie kobiety spoczywa.
Michasia była już trochę tą „zbuntowaną“, która po za ciasną ramę surowej moralności wybiega i liczy się z nieubłaganą koniecznością praw natury, mierząc przestępstwa nie nakreślonym szablonem, lecz logiką ustroju fizycznego winowajcy.
Matka jej nazywała Hankę „ladacznicą“, lecz Michasia, sama czując w sobie żyjącą istotę, nie mogła potępić tej drugiej, która także niosła w sobie nowe życie i stała teraz przed nią pobladła i zmęczona ciągłą pracą, czuwaniem