Strona:Gabriela Zapolska - Dwie.djvu/9

Ta strona została skorygowana.

i brakiem jakichkolwiek wygód i starań.
Hanka podniosła się z ziemi i sagan ustawiła na otwartem oknie, przez które płynęło łagodne, wiosenne powietrze. Maj śmiał się całą pełnią, skraj nieba nad dziedzińcem zwieszony miał o zachodzie liliowo-błękitne tony. Kanarek, skulony w środku klatki, żółcił się jak maluchna, blada gwiazdeczka.
Nagle Michasia zebrała się na odwagę.
— Czemu ty Hanka za mąż nie idziesz?... — spytała, nie znajdując innej możności zaczepienia drażliwego przedmiotu.
Lecz Hanka spojrzała na pytającą z wyrazem smutnego zdziwienia.
— A ktoby się ta żenił ze mną... — odparła, bębniąc palcami po brzegach saganu... — abo to ja mam co... ni to poszagu, ni uczciwej kiecki!
Podciągnęła nosem, wzruszyła ramionami i podniosła sagan do góry.
— I podziurawił się psia jucha!... — dodała zgryziona, przewidując awanturę ze strony starszej pani, skoro sagan cieknąć zacznie.
Lecz Michasia zapamiętała tylko smutny wyraz podsiniałych oczów dziewczyny, gdy mówiła „ktoby się ta ze mną żenił!“
Więc ojciec jej dziecka znalazł ją dość majętną, by uczynić ją matką, ale za biedną, by nazwać ją żoną?...
Więc ona, Michasia, dlatego dziś ma nazwisko i zaszczyt macierzyństwa legalnego, iż miała sześć tysięcy rubli gotówką, srebra na dwanaście osób i porządną wyprawę!