Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/102

Ta strona została skorygowana.

drobnych długów a Świeżawski dać jej naprzód miesięcznej pensyi, przeznaczonej na wydatki domowe, nie chciał bez owego pojechania do hypoteki a później do świeżo budującego się domu. Zła więc, z ustami odętemi weszła Helena do ciasnej izdebki, nazwanej kancelaryą rejenta X. i usiadła koło drzwi na nizkiem krzesełku o poszarpanem i kłakami obwieszonem pokryciu.
Kilkunastu żydów zalegało pokój, w którym wśród stęchlizny, pisali pochyleni nad brudnemi stołami młodzi mężczyźni. Co chwila jeden z nich wstawał i szedł ku półkom, zawalonym olbrzymiemi szaremi księgami.
Helena śledziła go wzrokiem. Za oknem jasno było i słonecznie. W pokoju panował zaduch z zastygłych w powietrzu wyziewów ludzkich ciał.
Świeżawski jednak czuł się tu w swoim żywiole. Chodził, biegał, otwierał drzwi, wypadał na korytarz, powracał. Delikatny, piękny jego profil, wyniosła, pańska postawa, dziwacznie odbijała od tych ludzi przeważnie do ziemi przygniecionych, tak szarych, jak te książki, które z połek wystawały.
Helena patrzyła na męża i dziwiła się jego ożywieniu. Rozmawiał z faktorami poufale, klepiąc ich po głowach, lub po ramionach, witał się z przechodzącymi rejentami, lub pisarzami, zdawał się być w swoim domu, na łonie jednej wielkiej rodziny.
Nareszcie Świeżawski skinął na Helenę, powstała, uniosła tren sukni i szeleszcząc spódnicami, przystąpiła do biurka, po za którem stał jakiś mężczyzna łysy, trzymając duży arkusz papieru w ręku. Zaczął czytać monotonnym i cichym głosem. Helena starała się z początku zrozumieć, lecz po chwili, nie mogąc dosłyszeć ani słowa, patrzyła