w okno, lub na łysinę czytającego, która śmieszną półkulą wystawała z po za brzegów papieru.
Nareszcie myśl jej uleciała zupełnie po za ściany hypoteki. Wczoraj popełniła wielkie głupstwo. Poszła do ogrodu Botanicznego z Fajfrem. Spotkała ich ciotka Julia i zmierzyła surowym wzrokiem. Fajfer żalił się, że nie jest w stanie uczyć się i przygotowywać do egzaminu. Prosił ją pokornie, aby zechciała mu udzielić dłuższej rozmowy. Przystała, podniecona surowym wzrokiem ciotki a może i błagalnym głosem udręczonego miłością chłopaka. Obiecała mu, iż przejedzie się z nim w dorożce lub karecie któregokolwiek wieczoru, i uczuwszy pewnego rodzaju zadowolenie na myśl tej niezwykłej wyprawy, oznaczyła sama dzień, pojutrze w sobotę wieczorem, o ósmej, koło szpitala Dzieciątka Jezus. Dziś cofnąć się nie mogła, jakkolwiek szczerze tego pragnęła. Fajfer budził w niej coś nakształt litości i sentymentalnego rozmarzenia, później sentyment ten pozostawiał jej niesmak i gorycz...
Łysy jegomość skończył czytanie arkusza. Było tego dużo, bitym charakterem, ze cztery strony.
Helena, trącona przez męża, ocknęła się ze swych myśli; łysy pan uprzejmie podawał jej pióro, wzięła je i natychmiast ujrzała palce męża, który wskazywał jej miejsce, pozostawione na podpis jej nazwiska.
— Tu!... wyrzekł a głos jego miał w tej chwili jakiś odcień dawno nieznanej uprzejmości.
Helena drobnym, nierównym charakterem podpisała dwa razy swe nazwisko i rzuciła pióro.
— Czy mogę wyjść ztąd? — spytała.
Mąż skinął głową. Wyszła więc na korytarz i zeszła ze schodów. Świeże powietrze owiało ją. Doznała nagle wrażenia, jakby jej ktoś ukradł ka-
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/103
Ta strona została skorygowana.