Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

pelusz. Sięgnęła ręką ku głowie. Kapelusz był na swojem miejscu, lecz wrażenie okradzenia trwało ciągle aż do chwili wejścia pod arkady gmachu.
Lecz już za nią dążył mąż czerwony cały i kłócący się z Drechnerem. Dość brutalnie wsadził Helenę do amerykana i wziął lejce z rąk grooma.
— Idź Drechner do dyabła! — wrzasnął, zacinając konie.
Amerykan ruszył z miejsca. Ten i ów obejrzał się za tą urodziwą parą ludzi, tronującą w swych jasnych tkaninach wysoko po nad głowami tłumu. Helena siedziała prosto z zaciśniętemi ustami. Przybierała mimowoli pozycyę lokaja, założyła ręce na piersi, wyciągnęła równo nogi i oparła stopy. Czuła spojrzenie ludzi, biegnące ku niej i próżność jej rosła do potęgi. Z ulicy Miodowej wjechali teraz na Krakowskie Przedmieście, Nowy-Świat i skręcili w Aleje Jerozolimskie. Nie przemówili do siebie ani słowa, gdyż teraz oddalali się od siebie coraz więcej i to olbrzymiemi krokami.
Na skręcie ku Alei, Helena wyciągnęła ręce.
— Daj mi lejce! — wyrzekła.
Lecz Świeżawski żachnął się niecierpliwie.
— Nie ruszaj! — zawołał.
— Przyrzekłeś mi! — zaczęła Helena, lecz w tej samej chwili Świeżawski lejce w lewą rękę przerzucił i kapelusz zdjął z głowy.
Po lewej stronie Alei szła młoda kobieta blondynka, silnie zbudowana, ubrana jasno w towarzystwie mężczyzny średniego wzrostu, w cylindrze. Kobieta na ukłon Świeżawskiego odpowiedziała uśmiechem i ukłonem. Mężczyzna uchylił cylindra.
— Kto to? — spytała Helena.