— Co ci do tego — odparł Świeżawski — kobieta!
— Nie pytam o kobietę — o mężczyznę!
— Hohe!
— Ach!...
Helena odwróciła się, lecz dostrzegła tylko dość wypukłe plecy mężczyzny i brzeg jego kapelusza.
Lecz mąż szarpnął ją brutalnie za łokieć.
— Zachowuj się przyzwoicie — krzyknął — nie oglądaj się za mężczyznami!...
Helena zaczerwieniła się z gniewu.
— Hohe to nie mężczyzna! — odparła przez zaciśnięte zęby.
— A cóż to takiego?
— To literat!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Podjechali do świeżo budującego się domu.
Najpierwszą osobą, jaką ujrzeli wśród gruzów, cegieł, taczek i wapna — był Drechner.
Żyd stał uśmiechnięty, trzymając w obu rękach poły palta.
— A no! — kto pierwszy? — śmiał się, podskakując na jednej nodze.
Z głębi sklepionej bramy, wybiegł wysoki mężczyzna o długiej blond brodzie i dużych niebieskich zaczerwienionych oczach.
— Dzień dobry, panie Myłkiewicz! — wyrzekł Świeżawski kwaśnym głosem — ja panu zapowiadam, że tej cegły przyjąć nie mogę.
Myłkiewicz zbladł nagle jak ściana.
— Panie Świeżawski! — wyrzekł ochrypłym głosem — panie Świeżawski, to ta sama cegła, którą w anszlagu podałem!