— Nie mogę... egzamin!...
— Ech! — zawołała Helena, rozkładając ręce w tył głowy — co tam egzamin!... Oto, co jest mieć do czynienia z dzieciakami, z uczniakami!...
— Pani wie — zaczął Fajfer.
— Nic nie wiem, nudzisz mnie pan!...
Powóz toczył się cicho po rozmoczonych świeżym deszczem Alejach, tu i ówdzie migały latarki innych powozów, wlokących się powoli, tajemniczo, wśród koronki drzew bezlistnych.
Fajfer osunął się na kolana i rękę Heleny okrywał gorącymi pocałunkami, ona siedziała jak martwa, nie czując nic, z ustami zaciętemi, zapięta szczelnie w swem jasnem palcie, które włożyła umyślnie, pragnąc pokazać Fajfrowi, że drwi sobie ze wszelkich tajemniczych strojów, nieodłącznych od schadzek miłosnych.
Duszący zapach heliotropu, połączony z wyziewem safianu, którym lando było obite, wytwarzał sztuczną i zabójczą atmosferę. Z czoła Fajfra lały się krople potu. Drżał cały pod wpływem wzruszenia. Coraz nieśmielej przykładał swe rozpalone wargi do nieruchomej dłoni Heleny. Wreszcie oparł swe czoło o jej kolana i tak pozostał lodowaciejąc powoli pod wpływem tego nienawistnego chłodu, który bił z całej postaci młodej kobiety.
Ona roztargnionem okiem śledziła czarne masy drzew, przesuwające się po za szybami powozu. Od rana była szalenie rozdrażniona rachunkiem, jaki przysłano jej z magazynu. Nie miała ani grosza na zapłacenie go, Świeżawski odmówił jej awansu pensyi na przyszłe miesiące. Była winną sługom, pomywaczce, mleczarce — wszystkim! Przedwczoraj skończyła czytać „Panią Bovary“ i po-
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/109
Ta strona została skorygowana.