wyrazu. Cała ta sypialnia, świeżo urządzona bez wdzięku i artyzmu, bez tych drobnostek, które życie dopiero w dom rodzinny wnosi, przepełniona była wonią świeżych mebli i świeżo wywoskowanej podłogi.
Jakaś gałązka bluszczu o kilku drobnych listkach wiła się nieśmiało wzdłuż toaletki, na której blacie urzędowo leżały dwie w srebro oprawne szczotki, grzebień szyldkretowy i sterczało weneckie lusterko.
Naprzeciw, z otwartych drzwiczek pieca, żółciła się gwiazda rozpalonych węgli, trochę tego migotliwego światła odbiło się w srebrnych różach okalających lustro i z żółtego przeszło w purpurowe drgające centki.
Helena światło to rozbawionem okiem śledziła. W monotonnej i bladej ciszy ogniki grające w oprawie lustra ciągnęły jej wzrok ku sobie. Z roztargnieniem słuchała słów babki. Nieprzywiązywała bowiem i ona wiary do tego, co w książce przed chwilą przeczytała. Nie dlatego, aby tak stać się nie mogło, lecz dlatego, iż sądu swego jeszcze nie miała i, jako panna dobrze wychowana, mieć nie mogła. Wzięła tę książkę z czytelni. Tytuł ją nęcił. „Życie“... co też to być mogło? Od pierwszych stronic zniechęciła się szybko. Opisywano małżeństwo dobrze wychowanej i dobrze urodzonej panienki! Były tam, prawda, różnice pomiędzy nią i tą francuską dziewczyną, lecz Helena przebyła właśnie tę fazę narzeczeństwa i miodowych miesięcy. Dużo było tam rysów pokrewnych i przez to samo, nie umiejąc ocenić roboty powieści, czepiała się treści, która jej zawód sprawiła.
Tymczasem Bednawska z uporem maniaka powracała do raz zaczepionego przedmiotu.
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/11
Ta strona została skorygowana.