— Zechciej pan powiedzieć stangretowi, aby mnie zawiózł na Złotą. Pojadę do Heglowej?
Fajfer porwał ją za rękę.
— Jakto? Chcesz pani już wrócić do domu?
— Nie do domu, pojadę do Heglowej...
Fajfer rękę jej konwulsyjnie w swej dłoni ściskał, nareszcie gwałtownym ruchem pociągnął Helenę ku sobie.
— Heleno, Heleno — wyszeptał.
Lecz ona żelaznem ramieniem odtrąciła go i bez gniewu w głosie wyrzekła:
— Oszalałeś pan?
Chłopak cofnął się i przez okno rozkaz jechania na ulicę Złotą stangretowi podał. Powóz ruszył szybko i za chwilę toczył się Alejami. Helena zasunęła się w głąb, oparła głowę o poduszki i zdawała się drzemać. Nie troszczyła się wcale o swego towarzysza.
Jechali tak w milczeniu długą chwilę. Wreszcie powóz stanął przy rogu Złotej.
Fajfer szukał znów ręki Heleny.
— Ja nie wysiądę! — zaczął płaczliwym głosem — może nas kto zobaczyć!...
Helena otworzyła drzwiczki.
— Dobranoc panu! — zawołała prawie wesoło.
Lecz z wnętrza powozu odpowiedziało jej westchnienie.
Zatrzymała się na trotuarze i szukała jakichś słów cieplejszych, któreby to westchnienie ukołysać mogły. Nie znalazła jednak nic. Porwała tren sukni i rzuciła w stronę drzwiczek:
— Do widzenia, do czwartku!...
I szybko w górę ulicy iść zaczęła.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |