Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/113

Ta strona została skorygowana.

Na stoliku paliła się lampa, okryta dużym abażurem.
Drzwi z pokoju do kuchni uchylone i widać przez nie łóżko służącej, zasłane wysoko a nad niem rodzaj kilimka, pozszywanego z rozmaitych kolorowych kawałków sukna i barchanu.
Na stole nakrytym małą białą serwetką, która nie pokrywała całego blatu, stał mały biedny samowarek, koszyk z bułkami, trochę masła i dwie filiżanki, napełnione herbatą.
Koło stołu siedziała Helena w palcie, w kapeluszu, obok niej stała Heglowa w ciemnym fioletowym szlafroku, przepasanym w pasie grubym, czarnym sznurem.
— Zkąd przychodzisz? — spytała Heglowa.
Helena zawahała się chwilę; jej skośne oczy zaczęły błądzić po pokoju, jakby szukając oparcia. Wreszcie odparła:
— Jeździłam do Łazienek z Fajfrem!
Heglowa pochwyciła ją za rękę.
— Fajfer jest twoim kochankiem? — zawołała.
Lecz Helena wyprostowała się dumnie:
— Zapominasz się, moja droga! — wyrzekła dość szorstko. — Nie należę do rzędu kobiet, które mają kochanków!...
Heglowa wypuściła rękę Heleny ze swej dłoni.
— Dlaczego więc z nim jeździsz wieczorami do parku? — spytała.
— Dlaczego? — podjęła Helena — jeżdżę, gdyż nie znajduję w tem nic złego...
— Ależ on cię kocha...
— Wiem o tem!
— W takim razie postępujesz nieuczciwie. Nie czując nic dla niego, zabierasz mu czas, dręczysz go niewiadomo w jakim celu. Gdybyś go kochała,