w oddali powozem, którego turkot brzmiał rozgłośnie wśród pustek ulicznych, wreszcie umilkł zupełnie w masie czerniejących domów.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Proszę pani, starsza pani nie chce się spać położyć!
— Dobrze, zaraz tam przyjdę!
Helena zrzuciła palto i kapelusz i, ubrana, w swej białej jedwabnej bluzce i czarnej wełnianej spódnicy, skierowała się w stronę pokoju babki.
Przed nią szła pokojówka, trzymając w ręku lampę!
— A to listy dla pani — wyrzekła, podając Helenie kilka zapieczętowanych kopert.
— Ten biały z błękitnemi ptaszkami, to od pana Fajfra; przyniósł go sam niedawno i prosił, żeby go pani oddać w sekrecie!...
Helena zacisnęła z gniewem usta. Postanowiła w tej chwili zerwać z Fajfrem, który poniżał ją w oczach służących. Schowała listy za gors i wzięła z ręki pokojówki lampę.
— Możesz iść spać — wyrzekła, nie patrząc na twarz służącej.
Wszedłszy do pokoju babki, zastała starą Bednawską w zwykłym jej negliżu, to jest w krótkiej czerwonej spódnicy i kaftaniku, na środku pokoju, mocno ożywioną, pochyloną nad stolikiem, na którym leżały całe stosy zżółkłych listów, powyrzucanych na serwetę z małej szkatułki.
Staruszka trzymała w ręku świecę i kolejno podnosiła do oczów każdy świstek. Pod ścianą, w postawie wyczekującej, stała kucharka, trzymając w ręku nocną koszulę Bednawskiej.
— A ja ci mówię, że skradłaś! — krzyczała