Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/148

Ta strona została skorygowana.

Służąca wyszła. Helena upudrowała się pośpiesznie i, zapiąwszy stanik, udała się do pokoju męża.
Koło drzwi wejściowych stał ten sam człowiek, którego ujrzała wczoraj w bramie niedokończonej kamienicy i któremu Świeżawski rzucił owe słowa:
— Powieś się pan!...
Był jeszcze bledszy i włosy spadały mu w nieładzie na czoło. Miał zmięte ubranie i bieliznę. Wyglądał jak człowiek, który całą noc przepędził pod gołem niebem.
Helena stanęła na progu i, przytrzymując jedną ręką klamkę, drugą zebrała fałdy amazonki.
— Pan ma do mnie interes?
Mężczyzna milczał chwilę i nagle, rzucając czapkę o ziemię, ręce jak do modlitwy złożył.
— Wielmożna pani daruje — zaczął ochrypłym głosem — ale ja nie wiem, co począć... głowę tracę! Ja jestem przedsiębiorcą i podjąłem się budowy kamienicy na żądanie męża pani. Wygotowałem anszlag i został ten anszlag przez męża pani i przezemnie przyjęty... Dziś mąż pani przerzuca mi wszystko, materyał zmienia, rozszerza, przekształca... Ja nie mam pieniędzy... dopiero zaczynam przedsiębiorstwo... ta kamienica mnie zje do szczętu a ja mam żonę i troje dzieci...
Helena doznała dziwnie nieprzyjemnego uczucia, rzucona tak nagle w wir interesów, wyrwana z delikatnego świata kokieteryi i słaniających się ku niej uczuć, w którym od wczoraj przebywała.
— Przepraszam pana — wyrzekła kwaśno — ale ja nie znam się ani na anszlagach, ani na przedsiębiorstwach budowlanych. To rzecz mego męża... Sądzę, iż on musi dotrzymywać swych warunków. Inaczej udałbyś się pan do sądu.