Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/149

Ta strona została skorygowana.

Myłkiewicz otarł pot z czoła.
— Do sądu! — powtórzył — ależ mąż pani ma w tej chwili czternaście procesów i wygra je wszystkie, tak jest sprytny, iż wszystko potrafi obrócić na swoją korzyść... Tymczasem ja potrzebuję na jutro pieniędzy. To sobota, muszę zapłacić robotników i furmanki. Całą noc latałem za pieniędzmi. Od dziś rana nie miałem nic w ustach... Znikąd pieniędzy dostać nie mogę... Mąż pani musi mi zaawansować, inaczej zginę!...
Helena patrzyła na koniec swego bucika, który wysuwał się z pod jej sukni.
— Mój panie — wyrzekła powoli, cedząc słowa — ja się w te rzeczy mieszać nie mogę i nie chcę. Nie mam żadnego wpływu na mego męża. Zresztą wychodzę i nie wiem, czy do jutra się z nim zobaczę...
Myłkiewicz wyciągnął błagalnie ręce.
— Pani wielmożna! — zaczął — błagam cię w imię mej żony i mych dzieci... toć mnie jutro robotnicy rozszarpią, skoro im nie wypłacę!
Lecz Helena, skinąwszy głową, wyszła z gabinetu. Powróciła do swego pokoju i kazawszy pokojówce zawołać dorożkę, owinęła się rotundą, pod którą ukryła szpicrutę i rękawiczki ze sztylpami.
Chwilę zastanowiła się.
Szczerość brzmiała w głosie tego człowieka. Być może, iż miał racyę, choć z drugiej strony był to pewnie jeden więcej szachraj, spekulujący tandecką robotą.
Przez chwilę mignęła przez jej umysł myśl napisania karteczki do męża, lecz w tej chwili rozsądek przemógł. Zbliżał się koniec miesiąca. Helena czuła, iż potrzebować będzie sama przy-