łożone zielonym safianem. Piękny kałamarz o lśniącej przykrywce a marmurowej podstawie, kalendarzyk, wycieraczka do piór, pudełko z papierem listowym — wszystko dziwnie systematycznie poustawiane i poukładane — otaczało arkusze różowej bibuły, na których leżały ćwiartki zapisanego papieru. Opodal bielił się mały rewolwer i błyskał złocony krzyż wyryty na czarnej okładce sporej książki do nabożeństwa.
Pomiędzy dwoma oknami stał szezląg obciągnięty szafirową tkaniną. Wzdłuż ścian na półkach sterczało trochę książek. Kilka krzesełek wyplatanych rozrzuconych było tu i ówdzie.
Światło wpadało szare, ciemne, po za oknami nawpół zamarzłemi widać było żółtawy ślepy mur sąsiedniej kamienicy.
W chwili, gdy Helena wchodziła drzwiami, z sypialni przez przeciwległe drzwi wychodzące na schody, jakby wyrzucony z procy wypadał do sieni maluchny żydek z silnie ostrzyżoną i siwiejącą głową. Wyrzucał go tak za drzwi rosły mężczyzna, kształtny, silny brunet, o krogulczym nosie i wielkich czarnych oczach. Ubrany w szary pospolity szlafrok i pantofle — miał, mimo to, postać pańską, giętkość ruchów i odrazu rzucał się w oczy jakąś egoistyczną wyniosłością.
— Niech Drechner się wynosi i na oczy mi nie pokazuje! — wołał a na twarz wystąpiły mu sine plamy, znacząc się na delikatnej skórze policzków i czoła.
Mały żydek, ubrany w krótką marynarkę, czerwony, z oczyma silnie na wierzch wysadzonemi, drobną ręką machnął.
— Przyśle pan Świeżawski po Drechnera na
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/15
Ta strona została skorygowana.