Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/150

Ta strona została skorygowana.

śpieszenia swej miesięcznej pensyi. Nie chciała narażać sobie męża, zwłaszcza, iż wczoraj skrzywił się, słysząc o próbie żywych obrazów...
Szybko więc zbiegła ze schodów, wskoczyła do dorożki i odjechała w stronę Nowego Światu.
Wszedłszy do saloniku Kochanowiczów, gdzie już wszyscy uczestnicy wycieczki porannej byli zgromadzeni, odzyskała humor i swobodę. Blada i zmęczona twarz Myłkiewicza, smutne źrenice Borna zniknęły z przed jej oczów. Salonik pełen był światła i wrzawy. Majeski siedział przy fortepianie i grał walca. Ojciec Żabusi, stary szlagon z długimi wąsami, z butelką w ręku, nalewał kieliszki, stojące na srebrnej tacy, na okrągłym stole, oświetlonym jasno płonącą lampą. Mężczyźni w butach przeważnie i rajtrokach, niektórzy w szarych garniturach pili i palili papierosy, które im podawała Żabusia, ubrana w różową suknię, jasna, dziewicza, pachnąca, uśmiechnięta, opromieniona aureolą złotych włosów. Na kanapie siedziała niemłoda kobieta, biała, różowa, przypominająca z daleka delikatną urodę Żabusi i wpatrzona z uśmiechem adoracyi w kręcącą się wśród męzkich postaci córkę.
Właśnie wchodził Drzewiecki, bardzo correct w ciemnym angielskim rajtroku, uśmiechnięty, z miną pewnego siebie zwycięzcy. Z przesadzoną serdecznością uścisnął rękę Raka, który dusząc się w zbyt ciasnym kołnierzyku, z Nabuchodonozorem na ręku, stał na progu, powtarzając:
— Jak Boga mego kocham!...
Żabusia kokietowała właśnie Majeskiego i zdawała się rozmawiać z nim z wielką przyjemnością. Zobaczywszy wchodzącego Drzewieckiego mrugnęła porozumiawczo na Majeskiego i zawołała,