Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/154

Ta strona została skorygowana.

— My tu do męża pani! — wyrzekł jeden, uchylając trochę czapki.
Helena nie odpowiedziała ani słowa, tylko nerwowym gestem utorowała sobie drogę. Wpadła do bramy i na schody, lecz za nią toczyła się cała fala ludzi, ściskając ją zwartem kołem, tak blizko, że czuła na swym karku ich cuchnące oddechy.
Biegła po schodach, plącząc się w fałdy amazonki. We drzwiach stała służąca, trzymając lampę w ręku.
— Ach, proszę pani, ach proszę pani — zaczęła dziewczyna.
Helena wpadła do przedpokoju. Służąca chciała drzwi zamknąć, lecz pchnięte silną dłonią usunęły się na bok. Podniosła w górę lampę i teraz cała masa robotników wtargnęła do przedpokoju z łomotem ciężkich podkutych butów. Helena stanęła na środku salonu, w którym paliła się lampa, lecz szybko cofnęła się ku drzwiom sypialni.
Robotnicy byli już na progu i po chwili zajęli przestrzeń wyfroterowanej posadzki, zdejmując czapki i rozglądając się dokoła. Zapanowała na chwilę cisza. Helena na progu swego pokoju, z rotundą, spadającą jej z ramion, ze szpicrutą w ręku, stała sama jedna naprzeciw tej fali ludzkiej, obdartej i pyłem ceglanym okrytej. Odcinała się od nich, jak czarny, elegancki kot, od bandy zgłodniałych i zapuszczonych psów pasterskich.
— Czego tu chcecie? — rzuciła ku nim zdławionym głosem.
— A no pieniędzy! — wyrzekł jeden z nich, chłop rozrosły, z batem w ręku, Myłkiewicz odesłał nas tu po wypłatę... Czekamy a no pod bramą