Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/156

Ta strona została skorygowana.

Ci, co siedzieli, szybko powstawać zaczęli, inni dźwigali się z ziemi, z dywanów, na których legli.
— My tu po pieniądze... odezwał się chłop z batem w ręku.
Świeżawski wziął się pod boki.
— Po pieniądze? Czy to ja przedsiębiorca, czy to ja was godził, ruszajcie do Myłkiewicza!
— Myłkiewicz nas tu przysłał... mówi, że niema ani grosza, bo mu pan wciąż materyał przerzuca!
Świeżawski rękę wyciągnął w kierunku drzwi.
— Won!
Ci, którzy stali przy drzwiach, wynosić się zaczęli chyłkiem, lecz ci, co stali w salonie, zwłaszcza w pierwszych rzędach, nie ruszyli się z miejsca.
— My ostaniemy tutaj, dopóki pan nam nie wypłaci! — zaczął znów chłop z batem.
Lecz Świeżawski odwrócił się, oglądając się dokoła. Wzrok jego padł na trzymaną przez Helenę szpicrutę. Porwał ją i smagać po powietrzu zaczął.
— Precz, albo skargę do sądu podam za najście domu... będziecie kryminalnie odpowiadać!
Nacierając na całą bandę, wciąż szpicrutą po powietrzu gwizdał, krzycząc „kryminalnie, kryminalnie“!...
I nagle cała banda tak przed chwilą zdeterminowana, ku drzwiom się rzuciła. W kilka sekund salon opróżnił się zupełnie. Świeżawski wypadł na schody i szpicrutą bił po poręczy, nacierając na tych, którzy się opóźniali.
— Kryminalnie, kryminalnie! — krzyczał bez przestanku.
Wreszcie, gdy ostatni z robotników na ulicę wypadł, Świeżawski bramę zatrzasnął a wyrwawszy z rąk stróża klucz, furtkę zamknął.