Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/157

Ta strona została skorygowana.

Poczem powrócił na górę, śmiejąc się i, zamknąwszy drzwi od przedpokoju, wszedł do salonu.
— Masz twoją szpicrutę! — wyrzekł, rzucając pręt na fotel.
Helena przeszła powoli przez pokój i zbliżyła się do okna. Otworzyła je na rościerz, wpuszczając świeże powietrze. Na dole, na ulicy, szumiało jeszcze od gwaru robotników, lecz już furmanki odjeżdżały jedna po drugiej. Niektórzy siadali na kozły, lub rozchodzili się powoli i nikli wśród ulicznej ciemni.
Helena spojrzała na męża.
Siedział teraz zupełnie spokojny i uśmiechnięty, w butonierce miał trochę fiołków. Zniżył abażur, jakby go światło raziło.
— Co za nędzny naród! — wyrzekł nareszcie — wystarcza jedno gwizdnięcie szpicrutą, zagrożenie kryminałem a natychmiast uszy stulą... Wstręt porywa!...
Helena odstąpiła od okna i zbliżyła się do lustra.
— Wstręt porywa! — powtórzyła, jak echo — ale wstręt, równy do stron obu. Oni nadto ulegli, ty zaś wyzyskujący ich uległość... Nie wiem, kto z was bardziej wstrętny!...
Świeżawski pokręcił głową.
— Proszę, tak pani sądzi... Jeżeli jednak uczułaś pani tak wielki wstręt dla stron obu, czemuż nie wystąpiłaś jako rozjemczyni? Trzeba się było rzucić pomiędzy strony wojujące...
Helena z uwagą przyglądała się w lustrze swoim brwiom i oczom.
— Nie mam najmniejszych zdolności do grania podobnej roli — wyrzekła powoli, pociągając palcem po rzęsach — sądziłam jednak, że za swoje