Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/166

Ta strona została skorygowana.

Helena odetchnęła.
Wstała z krzesła i, przeczekawszy długą chwilę, wyszła wreszcie kurytarzem, prowadzącym na scenę Rozmaitości. Idąc, patrzyła na drzwi zamknięte, prowadzące do garderob aktorskich. Zdawało się jej w tej chwili, że już raz w życiu była w takiej garderobie i że zna jej wnętrze dokładnie, w tej samej chwili asocyacyą myśli przesunęło się przed nią zdanie Borna: „zdejm maskę szczerości“! Aktorzy w fałszu swoim, starając się grę doprowadzić do granic prawdy, mają także maski szczerości na twarzy. Szła teraz wśród kulis teatru Rozmaitości. Kilku maszynistów stało koło budki suflera, oświeconych słabo bijącem światłem dziennem z drzwi na kurytarz otwartych, Helena przeszła mimo, myśląc teraz o Bornie. Nie przyszedł, nie pokazał się wcale. Widziała go zdaleka na ulicy, rozmawiającego z Drechnerem. Miała ochotę przyśpieszyć kroku i zrównać się z nim, lecz ogarnął ją jakiś lęk i coś nakształt wstydu.
Czuła teraz, iż pomyliła się co do uczuć, jakie żywił dla niej ten człowiek, ale przyznać się do tego nie chciała.
Zeszedłszy ze schodów, pod filarami teatru spotkała męża, który wiódł ożywioną rozmowę z jakimś nieznanym jej mężczyzną.
Zobaczywszy Helenę, przystąpił ku niej i, przedstawiając jej swego towarzysza, wyrzekł:
— Pan Brochwicz!... prosi właśnie o pozwolenie zrobienia twego portretu!...
Natychmiast twarz Heleny rozjaśniła się.
Brochwicz, uchyliwszy kapelusza, ponowił swą prośbę.
— Pragnę zrobić pastel... i rysunek. Rysunek