Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/169

Ta strona została skorygowana.

Żabusia chichotała cicho, Drzewiecki prosił szeptem:
— Niech się pani nie śmieje!...
Za kulisami profesor, jego uczniowie, Brochwicz, ocierali pot z czoła. Komitetowi mieli miny ludzi konających ze znużenia.
Nareszcie kurtyna zapadła.
Żabusia zaczęła skakać na jednej nodze i pobiegła w stronę garderób.
Inne amatorki zajęły scenę. Kostiumy mieniły się, jak w kalejdoskopie. Maszyniści z łoskotem robili „zmianę“; kulisy zaczerniły się od dziennikarzy i szykowców.
Z za kurtyny dobiegał szmer kilku tysięcy głosów, szmer tajemniczy, jak łoskot fal wzbierającej się rzeki.
Naraz zrobiła się cisza na scenie, wszystkie głowy zwróciły się ku lewej stronie kulis.
— Świeżawska, Świeżawska — zaszemrano dokoła.
Helena weszła na scenę, spokojna napozór, pewna siebie, lecz tak rozgorączkowana i drżąca, że cały ten świat malowany tańczył przed jej oczami piekielną sarabandę.
Była w kostiumie Prawdy, mając uosabiać w apoteozie prawdę, tę cnotę, której się głosiła być apostołką.
Długa, biała, przeźroczysta szata owijała ją całą; nie miała na sobie nic, prócz tej tkaniny czystej i śnieżno-białej. Od szyi do stóp spowita, była doskonale harmonijna i piękna, jak posąg Tanagry. Włosy brutalną kaskadą rozsypane na plecach przybierały srebrno-popielate refleksy. I na białej masce jej twarzy, pogłębione sztucznie i rozszerzone źrenice przybierały wyraz dziewiczej szczerości.