Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/181

Ta strona została skorygowana.

— Biedne dziecko! — wyrzekł cichym głosem.
Helena, wbrew swemu zwyczajowi, nie parsknęła śmiechem. Stała tak nieruchoma naprzeciw Hohego a z ręki jej wzdłuż ramienia płynęły pod dotknięciem jego palców gorące prądy.
Dziesiąta wybiła na zegarze pocztowym i jak łopot skrzydeł metalowego ptaka, tak przelatywały te dźwięki w ciemnej przestrzeni.
Hohe wypuścił rękę Heleny ze swej dłoni.
— Pora mi już iść do redakcyi — wyrzekł — a tak od pani odchodzić się nie chce... Radbym panią otoczyć ramieniem, jak anioł stróż swem skrzydłem, aby cię przeprowadzić wzdłuż przepaści, nad którą przesuwasz się z niedoświadczeniem i niedbałością dziecka. Interesujesz mnie pani bardzo, bardzo, widzę w tobie duszę niepospolitą, źle zrozumianą i niepojętą przez twe otoczenie...
Uchylił kapelusz i wykonując ukłon prawie menuetowy — wyrzekł:
— Dowidzenia, Prawdo!...
Ona szybko wyciągnęła rękę.
— Gdzie i kiedy pana zobaczę?
— A, więc i pani tego pragnie! Takie to już chyba nasze przeznaczenie... Dziś środa... może w poniedziałek.
— Dobrze — wyrzekła Helena.
Raz jeszcze ujął jej rękę i powoii przysunął do swej piersi.
— Dowidzenia, Prawdo! — wyrzekł z odcieniem namiętności w głosie.
Wszystkie fibry zadrgały w ciele Heleny, zacisnęła usta, lecz on już odchodził, trzymając teraz kapelusz uniesiony nad głową. Przechodząc koło latarni, obejrzał się raz jeszcze. Helena doskonale dostrzegła całą jego sylwetkę drobną, małą, nikłą,