Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/183

Ta strona została skorygowana.

— Co Basia wyrabia? — spytała brwi marszcząc.
Basia, czerwona, krótka, pękata dziewczyna, wybuchnęła ordynaryjnym wrzaskiem.
— A no, ruszam precz, skoro w tym domu uczciwa dziewczyna ostać się nie może!
— Cicho, nie krzycz! Cóż się stało?
— A no, toć pan ciągłe zaczepki wyprawiał, wreszcie dziś przyparł mnie do kąta. Lunęłam go w pysk, on mnie bez głowę... o Jezu!... jeszcze mnie dotąd łupie... Przeciek tu nie ostanę!
Podeszła do Heleny i pocałowała ją w rękę.
— Idę, a jutro się przyjdę z panią obrachować. Do pani nie mam urazy, bo pani dobra i na pięty nie następuje. Ale ja mam swego narzeczonego i takich tam pańskich karesów nie jestem łakoma. A że mnie zdzielił przez głowę, to mu Pan Jezus z lichwą wypłaci. Idę po doróżkę!
Wyszła, naciągając szal na roztarganą głowę. Gdy Basia drzwi otworzyła, Helena dojrzała w sieni zgromadzone sługi z całego domu. Widocznie awantura była głośną, skoro cała kamienica brała w niej udział.
Ten brutalny i ordynaryjny fakt napełnił Helenę goryczą i niesmakiem. Zdawało się jej, że wstąpiła w coś nieczystego, co przylgnęło do jej odzieży. Wbiegła do sypialni i rzuciwszy płaszcz, usiadła na łóżku. Pogrążyła głowę w poduszki, jak ptak, .szukający schronienia. Ona, zwykle tak zimna i panująca nad sobą, drżała teraz, jak liść, mając pod czaszką chaos nieokreślony.
Drzwi sypialni skrzypnęły. Stanął w nich Świeżawski.
— Pan Hegiel jest w salonie! — wyrzekł półgłosem.