o swej uczciwości. Tymczasem stało się przeciwnie, owo wyzywanie pozorów obróciło się przeciw niej samej. Hohe przed chwilą powiedział — w pozorach tkwi zawsze jąderko prawdy!
Nie zastanawiała się nigdy tak długo nad tą kwestyą, gdy się nasuwała przed jej umysł, pomijała ją szybko, lecz dziś Hohe przemówił... i to wystarczało, aby myśli jej przykuć do słów tego człowieka. Od pierwszej chwili bowiem, od owej prezentacyi na scenie, Helena uczuła, iż budzi się nagle, jak owa księżniczka w szklanej trumnie uśpiona. Niepozorna postać dziennikarza zasłoniła sobą wszystkich, którzy ją otaczali. Z początku sądziła, iż to jedynie rodzaj gorączki, ciągnącej ją ku człowiekowi, który wchodził w „modę“ i którego nazwisko spotykała bezustannie na szpaltach czasopism, przerzucanych przy czekoladzie, w cukierni, pomiędzy pochłanianiem kremowego pączka i obsmażonej w cukrze dzikiej pomarańczy. Czytała rzadko to, co Hohe pisał, gdyż umysł jej, będący w fazie pesymizmu, nie znosił jego optymistycznych, coraz więcej różową barwą zafarbowanych obrazków, krytyk i artykułów o treści społecznej. Raz jeden zapytana przez Drzewieckiego, czy przeczytała wierszyk Hohego, dorobiony do zimowej ryciny, zdobiącej kartę tytułową jednego z tygodników, wierszyk w guście Pola, opiewającego cnoty, kwitnące pod dachem szlacheckiego dworka, odparła, ukazując na kontuar cukierniany, założony całą tęczą cukierków.
— Nie panie!... Mam tu dosyć pomadek, po cóż mam je połykać, zasmarowane farbą drukarską?...
Niemniej jego świeże studyum „Ostatnie dziesięciolecie literatury polskiej“ przeczytała uważnie
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/187
Ta strona została skorygowana.